Kamil żyje w ciasnym mieszkaniu z matką i siostrą. Nie ma perspektyw, pracuje dorywczo, handluje narkotykami. Przytłacza go powtarzający się rytm dnia, który nie przynosi nic nowego. Iwona jest około czterdziestoletnią kobietą, która nie radzi sobie z życiem i nieudanym małżeństwem. Szuka zapomnienia, zażywając niekontrolowane dawki antydepresantów.
ZWIASTUN FILMU:
https://www.youtube.com/watch?v=NCxS5daVddM
RECENZJA FILMU ŁUKASZA MACIEJEWSKIEGO (ŹRÓDŁO: „NEWSWEEK”)
PILNUJ, BO CIĘ ZEŻRĄ
Tego się nie da zrobić. No bo jak. Rap to nie film. A jednak film, ale tylko wtedy, kiedy rap filmowo będzie mniej masłowski bardziej białoszewski, szymborskoróżyckopoświatowski. Rap stanie się poezją.
Wiele spodziewałem się po „Innych ludziach”, bo wiele spodziewam się zawsze po Terpińskiej. Że jest jakaś, że ma papiery na bycie kimś, i że to było wiadomo już od pierwszych krótkich filmów. To były, że tak powiem, kinowo żółte papiery. Terpińska jest szalona w najpiękniejszym sensie. Bez dedukcji, że coś się może sprawdzić lepiej, a coś na pewno gorzej, że trzeba kręcić raz dwa trzy o elgiebetach, albo o młodzieży. Podejrzewałem, a długi i pokraczny krytyczny nosek rzadko mnie myli, że Terpińskiej nigdy na modzie specjalnie nie zależało. Nieważne, czy opowiadała o młodych ludziach właśnie, czy o święcie zmarłych, była w tym zawsze zabawa. Autozabawa z autoironią. Cytując tytuł najgłośniejszego krótkiego metrażu Terpińskiej, to były „najpiękniejsze fajerwerki ever”. Bez czekania na recenzje, wyczekiwania na splendory. Fajerwerki dla funu, dla satysfakcji, odpalane z potrzeby serca, a nie po to, żeby straszyć nimi pieski, kotki i myszki. Fajerwerki z bibuły, poplamione sprayem. Taka jest Terpińska, tak teraz przeczytała Masłowską. I na tym polega jej wygrana.
Bo jak czytać Masłowską w kinie? Są różne drogi. Literalnie (a fe), z pogardą (a kysz), na kolanach (och), z czułością (no, może). Ola Terpińska przeczytała „Innych ludzi” z czujnością. Przerobiła „Innych ludzi” z rapu w wiersz, uzyskując wariant współczesnego kina poetyckiego. Tak, to jest kino poetyckie właśnie. Rymem rapu jest rytm. Terpińska podąża za Masłowską, a Masłowska za tym rytmem. Ona rytm wymyśla.
Są w tym filmie, w tym utworze, spoiwa realizmu, na tym opiera się przecież fenomen Doroty Masłowskiej, ale to tylko spoiwa na bazie których, czy raczej na zgliszczach których (bo te spoiwa to spaliny raczej), dojrzewa, przepraszam za określenie, metafora. „Symbol daje do myślenia” – pisał Ricoeur. Symbol u Masłowskiej i u Terpińskiej dowala do pieca.
Inni ludzie nie są inni. Są ekwiwalentem tych samych ludzi, w tych samych spranych tisach, w dresach z Pepco, albo z szanelką od influenserki kupioną w lumpie. Dezodoranty, psikadełka, perfumy, obrazy Waliszewskiej albo podróby Sasnala, reprodukcja Kossaka w reprodukowanych złotopodobnych ramach. Oto świat „Innych ludzi”, oto nasz świat.
Inny ludzie chodzą tymi samymi trasami. Blok, przystanek, działka na działkach, klub, sklep, poczta, tefałpe, tefałen. Kamil – Jacek Beler – też tak drałuje, też tak się drapie. Ludzi z niego nie będzie, nie będzie ani poety, ani influensera. Nic na to nie wskazuje. Chociaż coś w nim siedzi niewątpliwie. Siedzi w nim płyta, siedzi hip hop. Chciałby zrobić hop do tego hipu, nagrać płytę. Czuje potencjał, ale wzorcowo go marnuje, szwendając się po Warszawie, albo bez szczególnego zainteresowania obserwując degrengoladę mamy (absolutnie wspaniała Beata Kawka) i młodzieńczy trądzik złośliwości nastoletniej siostry (Zuzanna Bernat).
Narrator, Pan Jezus (Sebastian Fabijański) również czka na boskość. Słowami, wierszem Masłowskiej mówi: „Stary, też kiedyś taki byłem, pilnuj, bo ci wszystko zeżrą. Chleby rozmnożyłem, wino, wszystko niby fajnie, tego, brali, to brali po dwa, po trzy na łeb, już dawno nic nie ma, już wszystko wystawione na Allegro, więcej dla mnie, to mniej dla ciebie, Polak potrafi, ty nie weźmiesz, kto inny weźmie, we łbie genetyczny zapis”.
Jezus prowadzi swojego kumpla, Kamila, na bardzo małą golgotę. Z bardzo małymi przyjemnościami z udziałem dorabiającej w drogerii studentki (Magdalena Koleśnik), z pokątną dilerką, pokątną lanserką, z dorywczymi robótkami bez sensu. W ten sposób (musi dorobić na szybko, gdyż operator wyłączył mu telefon) trafia do innego świata. Innego, ale nie lepszego. Inni to rzekoma kontra do normalsów. Strzeżone osiedla, wystrzyżone pudelki sikające pod znakiem „nie sikać”, fikusy, balkony, domowe kino na wielkim – nieużywanym, bo ochoty nie ma – ekranie, a przed domem fura, ta fura to jest ego. U sąsiada lepsza, sąsiad ma większe. Ego i furę.
Inną jest Iwona (Sonia Bohosiewicz). Kamil pojawia się u niej, żeby naprawić hydraulikę, ale więcej psuje, niż naprawia. Iwona ma swój własny sztuczny świat. To inna sztuczność, sztuczność na bogato. Sztuczny biust, sztuczny raj, pieniądze prawdziwe ale też jakby sztuczne. Iwona chce być kochana, robi wszystko, żeby ktoś ją przytulił, pokochał, wszystko jedno, prawdziwe czy sztuczne. Robi wszystko, ale to wciąż za mało. Naturalność „innego” sprzęgnięta za sztucznością „innej”, tworzy przestrzeń do normalizacji tego pojęcia. Konkluzja nie będzie przyjemna, ale jak to u Masłowskiej, ludzie nie są wcale przyjemni i świat nie jest.
Masłowska, w „Innych ludziach”, pisała: „Słyszę to przez ścianę, jak sracie, sracie wyżej niż dupy macie, a jak mnie na klatce spotykacie, to jestem dla was powietrzem”. To słowa podsłuchujących. „Myślimy tak samo” – odpowiedzieliby im wykonujący zasadniczą fizjologiczną potrzebę. Taki to kraj. Tacy ludzie. Wszyscy jesteśmy inni. I co? To już wszystko, cała metafora. Jak dla mnie wystarczająca.
Oglądając film Terpińskiej, nie chciałem traktować „Innych ludzi” w kategoriach realizmu. Zgubiłem ten klucz interpretacyjny, wypadł mi (kto pamięta chodzenie do szkoły z kluczem na szyi?). Wiem, że tak można, a pewnie i wypada – żeby doszukiwać się w filmie wizji współczesnej, koniecznie podzielonej Polski, z podzielonymi ludźmi, podzielonymi kastowo, klasowo, szczepionkowo, ale ja tak nie chcę, a chyba nawet nie potrafię. Dla mnie „Inni ludzie” są, powtórzę to raz jeszcze, tym razem bardzo serio, ekwiwalentem poezji. Są wierszem.
Od wiersza, dobrego wiersza, nie oczekuję publicystyki, publicystyka obniża przeżycie, a ja wszedłem w „Innych ludzi” jak w przeżycie właśnie. Przeżycie stymulowane muzyką Auera, stymulowane ponurym obrazkiem, językowym szwungiem. To nie musi koniecznie być o czymś, na temat, dawać pouczenie czy konkluzję. Ja nie chcę od tego filmu podziału na lepszych i gorszych obywateli, nie chcę wymądrzania się koleżanek i kolegów na temat, kogo Masłowska z Terpińską lubi bardziej, a kogo mniej, nie dostrzegam tego wszystkiego w „Innych ludziach”, a może zwyczajnie nie chcę tego widzieć. Dobrze jest jak jest. Mamy piosenkę. Ta piosenka to hit. Wystarczy że jest. Zwrotka, refren, zwrotka, refren. Wystarczy że jest.
Bo, cytując Terpińską, cytującą Masłowską: „dlaczego dobzi mogą być dobzi, a źli nie mogą?”. Są to pytania fundamentalne, na które nie ma nawet marnych odpowiedzi. I dlatego właśnie jest kino. Dlatego w tym kinie jest ktoś taki jak Aleksandra Terpińska. W „Innych ludziach” nie ma słońca, ale ona jest słoneczkiem. Ciemno coś świeci, tania żarówka, energooszczędna. Takie mamy słońce, taki mamy klimat.
Masłowska: „Ale koniec tego doła jeszcze nie był, tylko wierzchołek zaledwie”.
Łukasz Maciejewski, źródło: „Newsweek”