Magdalena to młoda, samotna matka, która wychowuje pięcioletnią córkę i marzy o didżejskiej karierze. Kiedy spotyka znaną didżejkę Julię, jej marzenia mają szansę się spełnić. Julia bierze ją pod swoje skrzydła i obiecuje wyjazd na słynną imprezę w Berlinie. Jednak traumatyczna przeszłość, przed którą Magdalena ucieka, zaczyna ją doganiać i staje na drodze do nowego życia.
ZWIASTUN FILMU:
https://www.youtube.com/watch?v=dw1kKFk1Mx0
RECENZJA FILMU ŁUKASZA MACIEJEWSKIEGO (ŹRÓDŁO: „INTERIA”)
KIM JEST TA DZIEWCZYNA
Energia kina, energia filmu. To się czuje. Nawet ci, którzy słyszą mniej, wzrokowcy, muszą to poczuć. Podświadomie, podprogowo, zwał jak zwał. Kino jest ze swojej istoty muzyczne. Nie chodzi wcale o partyturę, nutki, o melodię. Muzyka kina to jest rytm właśnie. Katatonia, albo akcja, dźwięki, zegar z kukułką, kukułka na drzewie, jakaś zdesperowana mama robiąca „a kuku” zdesperowanej córce. Kino nie jest nieme. Film nam gra.
„Magdalena”, debiut Filipa Gieldona, gra melancholią i gra dzikością. Są tam zwrotki, a refren jest pomiędzy. Refren jest najważniejszy. Refrenem jest tytułowa dziewczyna grana przez Magdalenę Żak.
Jak się nie ma kasy, zaczyna się kombinowanie, bo ambicje są większe, bo nadzieje duże. Zainicjowany przez PISF projekt mikrobudżetów polega właśnie na tym. Wysilcie się, zróbcie coś z (prawie) niczego, a jeżeli się uda, potem przypuszczalnie będzie wam łatwiej.
W kilku przypadkach – myślę o „Ostatnim komersie”, „Każdy ma swoje lato”, „Białym potoku”, „Piosenkach o miłości” czy właśnie o „Magdalenie” – to się sprawdziło. Bo skoro budżet jest więcej niż skromny, trzeba znaleźć wyrazistego bohatera / bohaterów, i skupić na nich. I nie pomylić się w wyborze obsady. Gieldonowi, absolwentowi Szkoły Filmowej w Łodzi, to się udało.
Magdalena Żak w pierwszej dużej roli filmowej jest magnetyczna. Przykuwa uwagę od pierwszej do ostatniej sceny, możemy się napatrzeć do woli, bo w zasadzie nie schodzi z ekranu. To na niej stoi film, to ona jest refrenem.
Najpierw postać, Magdalena jest DJ’ką, jest niema, ale dźwięki jej słuchają, sama jest dźwiękiem. Działa tak, jakby była beatem DJ’skiego setu. Akcja filmu, co w polskim kinie rzadkie, rozgrywa się współcześnie, co więcej, rozgrywa się w czasie pandemii, a bohaterka chodzi w maseczce – jest reprezentantką swojego pokolenia, już z dzieckiem, z córeczką, z bliżej niesprecyzowanym kodem, beatem, co dalej, co będzie dalej. Czy jej granie jest na serio, czy kochanie na serio? Magdalena dorabia w knajpie, ale męczy ją to – bo pandemia, bo ograniczenia, bo nie ma kasy, czasami nie ma cierpliwości do córki, do mamy, do siebie najczęściej.
Magdalena gra przez życie (nie, to nie jest literówka), gra przez życie jakby miało być koncertem. Początek i koniec. I znowu początek, i kolejny koniec. I od nowa. Kotłowanina myśli – wyjazd do Berlina, pieniądze na sprzęt, fascynacja koleżanką, również DJ’ką – ciekawa w tej roli Natalia Sikora, i zadziwienie tym romansem. Słowa nie pomagają Magdzie, słowa nie są jej orężem, Magdalena nie mówi. Ona gra. Gra także gestem, zmarszczką, wydętymi ustami.
Nowofalowa konstrukcja filmu, zakłada prywatne szukanie sensu, szukanie sedna. Wybierz swoją własną drogę, albo Magdalena nieprawdę ci powie. Kim jest ta dziewczyna, „Who’s That Girl”? Nocki w klubie, projektowanie takich DJ’skich setów gdzie indziej, w Berlinie najchętniej, ale są także kłopoty, spośród których niemota nie jest zmartwieniem największym – jest przecież córka, córka ma pięć lat, jest matka (Anna Gajewska), relacja z matką jest napięta, ale wielu innych relacji w życiu Magdaleny po prostu nie ma, napięta relacja lepsza od żadnej, aż do momentu pojawienia się Julii. Uczucie to również kłopot. Zwłaszcza jeżeli siłą napędową uczucia jest strach, albo pamięć wcześniejszych strachów, których życie Magdalenie nie szczędziło. Syf można zakopać w niepamięci, ale ten syf, syf z przeszłości, często wyłazi nieproszony. I nie pyta wcale czy można, nie pyta o pozwolenie. Syf niszczy wszystko, wątłą nadbudowę bezpieczeństwa.
Kim jest ta dziewczyna? Może właśnie nikim szczególnym. Magdalena ucieka przed tym, co złe, ale również przed tym, co dobre. Zdjęcia Stanisława Hordeckiego są tak blisko Żak jak tylko możliwe. Magdalena-aktorka oddycha postacią. Maksymalne zbliżenie, niepokojące wręcz.
Gieldon w muzycznie skomponowanej opowieści – twórcami muzyki w filmie są Marcin Sucharski i Marta Kondej – pokazuje świat wyjątkowy jedynie poprzez wewnętrzne przeżycia bohaterki, reszta jest średnia. Średnia krajowa. Średnie problemy przeciętnych ludzi. Trzy pokolenia kobiet w jednym mieszkaniu przeciętnej wielkości, przeciętnej skali. Trzeba oszczędzać, bo rachunki, bo renta, bo to przecieka, a tamto się zepsuło. Magdalena nie mówi, Magdalena gra (na nerwach również), Magdalena manipuluje. I to jest właśnie wyjątkowość tej rodziny, wyjątkowość filmu. Filip Gieldon razem z Magdaleną Żak stworzyli ciekawą postać, intrygującą personę. Dziewczynę walczącą nie tyle o kwestie bytowe, co o zrozumienie siebie. Dlaczego nie mówi, dlaczego domaga się uwagi, czym muzyka w jej życiu jest pasją czy udawaniem pasji? Kim ona jest.
Łukasz Maciejewski